Rozdział Drugi
Tego dnia było naprawdę bardzo gorąco, a sam fakt, że był dzisiaj czwartek jeszcze bardziej sprawiał, że w powietrzu unosiło się zmęczenie. Silny wiatr z północy zwiał jej włosy do tyłu odsłaniając wystające kości policzkowe i lekko spierzchnięte usta. Gorące słońce padało na jej twarz sprawiając, że zaczęła lekko błyszczeć podobnie jak diament.
-Mamo, dzisiaj wrócę około piętnastej-poinformowała rodzicielkę kiedy wychodziła rano do szkoły . Mimo swojego stanu psychicznego zdawała sobie sprawę, że nie może zaniedbać nauki, która dla jej mamy była szczególnie ważna, lecz dla niej samej już nie koniecznie. Jej mama chciała, aby skończyła szkołę z całkiem dobrymi ocenami i może kiedyś znalazła jakąś prace; w przeciwieństwie do niej wyobrażała sobie przyszłość. Czarne, wojskowe buty na grubej podeszwie obijały się z szuraniem o ciemny chodnik. Miała na sobie czarne jeansy, szarą bluzkę z białą, trupią czachą i skórzaną kurtkę, a mimo to nadal było jej zimno. Otuliła swoją szyje bawełnianym szalikiem przeklinając w myślach słowa jej matki, która była niezmiernie uczulona na zdrowie swojej córki, ale czego innego można byłaby się spodziewać po samotnej, nadopiekuńczej matce, która w dodatku jest lekarzem?
Jej oczy skierowały się na znajomy dom Państwa Scottów przed, którym stał trochę siwy i starszy już mężczyzna. Pan Jackson był bardzo sympatyczną i miłą osoba, która podobnie jak jego żona- Elizabeth służyła pomocą sąsiedzką niezależnie od tego czy chodziło o cukier do ciasta, pożyczony podjazd, przechowanie kilku kartonów czy pomoc w ogródku. Widziała jak z lekką trudnością wywoływaną wiekiem próbuje kucać nad grządką i zasadzać krokusy. Nie znała jakoś szczególnie rodzajów kwiatów, ale na tym właśnie kawałku ziemi od zawsze, odkąd pamiętała rosła tylko ta odmiana. Kiwnęła głową chcąc niemie, bez używania słów powitać się z nim, a ten nawet tego nie zauważając dalej oddawał się swojej czynności. Przeszła przez furtkę, która lekko zaskrzypiała, a później wyciągnęła z pod czarnej wycieraczki klucz otwierając drzwi. Była zbyt nieodpowiedzialna i zapominalska, aby nosić go przy sobie. W jej nozdrza wkradł się zapach świeżych, smażonych naleśników pochodzący z kuchni. Poszła do swojego pokoju wiedząc, że Sarah nie ma jeszcze w domu. Zapaliła srebrną lampkę stojącą na biurku i wyciągnęła zeszyt pełniący funkcje jej pamiętnika. Był on swego rodzaju przyjacielem.
Jedynym przyjacielem, któremu mogła wszystko powiedzieć mając jednocześnie stuprocentową pewność, że to nie wyjdzie na jaw. Otworzyła go na pierwszej lepszej stronie, a szary długopis sam zaczął pisać słowa; wpadła w swego rodzaju trans.
-Mamo, dzisiaj wrócę około piętnastej-poinformowała rodzicielkę kiedy wychodziła rano do szkoły . Mimo swojego stanu psychicznego zdawała sobie sprawę, że nie może zaniedbać nauki, która dla jej mamy była szczególnie ważna, lecz dla niej samej już nie koniecznie. Jej mama chciała, aby skończyła szkołę z całkiem dobrymi ocenami i może kiedyś znalazła jakąś prace; w przeciwieństwie do niej wyobrażała sobie przyszłość. Czarne, wojskowe buty na grubej podeszwie obijały się z szuraniem o ciemny chodnik. Miała na sobie czarne jeansy, szarą bluzkę z białą, trupią czachą i skórzaną kurtkę, a mimo to nadal było jej zimno. Otuliła swoją szyje bawełnianym szalikiem przeklinając w myślach słowa jej matki, która była niezmiernie uczulona na zdrowie swojej córki, ale czego innego można byłaby się spodziewać po samotnej, nadopiekuńczej matce, która w dodatku jest lekarzem?
Jej oczy skierowały się na znajomy dom Państwa Scottów przed, którym stał trochę siwy i starszy już mężczyzna. Pan Jackson był bardzo sympatyczną i miłą osoba, która podobnie jak jego żona- Elizabeth służyła pomocą sąsiedzką niezależnie od tego czy chodziło o cukier do ciasta, pożyczony podjazd, przechowanie kilku kartonów czy pomoc w ogródku. Widziała jak z lekką trudnością wywoływaną wiekiem próbuje kucać nad grządką i zasadzać krokusy. Nie znała jakoś szczególnie rodzajów kwiatów, ale na tym właśnie kawałku ziemi od zawsze, odkąd pamiętała rosła tylko ta odmiana. Kiwnęła głową chcąc niemie, bez używania słów powitać się z nim, a ten nawet tego nie zauważając dalej oddawał się swojej czynności. Przeszła przez furtkę, która lekko zaskrzypiała, a później wyciągnęła z pod czarnej wycieraczki klucz otwierając drzwi. Była zbyt nieodpowiedzialna i zapominalska, aby nosić go przy sobie. W jej nozdrza wkradł się zapach świeżych, smażonych naleśników pochodzący z kuchni. Poszła do swojego pokoju wiedząc, że Sarah nie ma jeszcze w domu. Zapaliła srebrną lampkę stojącą na biurku i wyciągnęła zeszyt pełniący funkcje jej pamiętnika. Był on swego rodzaju przyjacielem.
Jedynym przyjacielem, któremu mogła wszystko powiedzieć mając jednocześnie stuprocentową pewność, że to nie wyjdzie na jaw. Otworzyła go na pierwszej lepszej stronie, a szary długopis sam zaczął pisać słowa; wpadła w swego rodzaju trans.
''Im dłużej żyje tym większą mam pewność, że jestem do niczego. Boję się tych wszystkich spojrzeń ludzi, których mijam na ulicach. Ale najgorzej jest w szkole. Alice jest straszna i budzi mój respekt chyba najbardziej ze wszystkich ludzkich potworów. Ta pogarda wymalowana w Jej oczach przenika przeze mnie jak tornado po małym, bezbronnym miasteczku zostawiając po sobie tylko marne resztki. Ja wiem co myślą ludzie, ale chyba najbardziej boli to, że ich jest coraz więcej. Ta świadomość mnie niszczy...Mogę nawet stwierdzić, że ten chłopak, który dzisiaj wpadł na mnie przed historią zacznie również się mną brzydzić, ale wiesz co?
W sumie to i tak jest mi to obojętne....''
**********
Z góry mówię, że na razie rozdziały są takim wprowadzeniem, ale już w następnym poznamy, nowego i bardzo ważnego bohatera. Przypominam o ankiecie i cytatach :)))
I Wesołego Halloween.
W sumie to i tak jest mi to obojętne....''
**********
Z góry mówię, że na razie rozdziały są takim wprowadzeniem, ale już w następnym poznamy, nowego i bardzo ważnego bohatera. Przypominam o ankiecie i cytatach :)))
I Wesołego Halloween.